poniedziałek, 10 stycznia 2011

Top 2010 #2: Płyty tygodnia w Żaku

Drugie podsumowanie ubiegłego roku to 10 najlepszych płyt tygodnia w Żaku.
Na początek również krótkie wprowadzenie: tak jak w przypadku powerplayów, Redakcja Muzyczna wybiera co tydzień 2 płyty, promowane na naszej antenie.
W tym wypadku również postanowiłem wytypować swoich faworytów.
Tutaj też może się zdarzyć, że jakiś album ukazał się np. pod koniec roku 2009. Nas jednak interesuje to, że w Żaku został wybrany już w roku 2010.

***

10. Crystal Castles "Crystal Castles II" 
Pap smear
Chyba tylko oni potrafią w taki sposób łączyć brudną elektronikę z wpadającymi w ucho melodiami. Do tego niepokojąca atmosfera i elektryzujący wokal Alice Glass. Nie dziwię się, że świat oszalał na ich punkcie.





9. Niwea "01" 
Klata piersiowa
Ten nietypowy projekt ma z kolei tyle samo zwolenników, co przeciwników. Jestem w stanie zrozumieć tych drugich: teksty pisane prawdopodobnie na zasadzie strumienia świadomości, recytowane przez kogoś zdradzającego oznaki lekkiego upośledzenia umysłowego, a w tle ultra-alternatywne elektroniczne trzaski.
Z drugiej strony, wszystko to, co odrzuca od Niwei połowę słuchaczy, mnie - fascynuje. Jest w tym jakiś niepowtarzalny klimat. Nie wiem tylko, na ile wybroni się ich ewentualna druga płyta.



8. Mystery Jets "Serotonin"
Show me the light
W zasadzie tego typu płyty nie powinny trafiać do żadnych zestawień. Bo nie są w żaden sposób rewolucyjne, nie redefiniują niczego i nawet specjalnie nie da się polansować ich znajomością.
Ale nic nie poradzę na to, że po prostu przyjemnie się ich słucha. Melodyjne gitary, klawiszowe tło, wpadające w ucho refreny. Więcej mi nie trzeba.


7. Novika "Lovefinder"
Żabka
Do tej płyty podchodziłem z umiarkowanym entuzjazmem. Do tej pory Novika funkcjonowała gdzieś na obrzeżach mojej muzycznej świadomości i niespecjalnie miałem ochotę ten stan zmieniać.
Ale najnowsze dzieło Kasi Nowickiej ujęło mnie lekkimi klubowo-popowymi piosenkami, ciekawymi aranżami i przyjemnym klimatem.
Nie sprawdzałem tego, ale dam głowę, że "Lovefinder" znakomicie sprawdza się zarówno jako tło do kolejnych drinków, sączonych w zatłoczonym klubie, jak i impuls do sprawdzenia kilku nowych kroków na 
 parkiecie.

6. Irena Santor "Kręci Mnie Ten Świat"
Wiara, nadzieja i miłość
O ile do płyty Noviki podchodziłem bez entuzjazmu, po cichu jednak licząc na miłą niespodziankę, o tyle "zreaktywowana" Irena Santor miała być tylko archaiczną ciekawostką, wybranym z bólem serca jednym utworem do "Szafy" i przerywnikiem między lepszymi albumami.
Okazało się jednak, że jest zupełnie inaczej. Irena Santor dowiodła, że nagrywając w wieku 76 lat płytę z premierowym materiałem, nie potrzeba mieć żadnego muzycznego handicapu, bo "Kręci Mnie Ten Świat" świetnie broni się sam.
W sumie to nic dziwnego, jeśli muzykę na ten krążek napisali m.in. Seweryn Krajewski, Jan
Kanty Pawluśkiewicz i Stanisław Soyka.
Aranżacyjnie obyło się bez niespodzianek - artystka nie poszła w brudne electro czy noise rock. Jest lekko, ale z rozmachem.
Teksty (wiadomo - Wojciech Młynarski i Jacek Cygan) - trafne i dowcipne, nawiązujące do najlepszych tradycji polskiej piosenki.
Czy powracająca w wielkim stylu Dama Estrady połączy pokolenia przed odtwarzaczami blu-ray? Chciałbym, żeby tak było.

5. Robyn "Body Talk"
Stars 4ever
Kolejne miejsce też należy do pani. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, szwedzka wokalistka ma wiele wspólnego zarówno z Noviką, jak i Ireną Santor.
Z Noviką - bo podobna stylistyka: electro-pop (tu chyba nawet bardziej electro niż pop).
Z Ireną Santor - bo też powraca na scenę po kilku latach przerwy.
Co by nie powiedzieć - ten rok należał do Robyn. W ciągu ostatnich 12 miesięcy wypuściła aż 3 (!) płyty z premierowym materiałem.
Fakt - zamiast trzech niezłych mogła to być jedna rewelacyjna, ale i tak wystarczająco zrekompensowały one fanom 5 lat oczekiwania na coś nowego.
Zadziwiające, jak dojrzały materiał mogła nagrać niedawna dance-popowa gwiazdka, znana polskiej publiczności głównie z "wypełniaczy" na składankach typu "Just The Best '99 vol. 2".
Robyn na trylogii "Body Talk" zaprasza znanych kolegów (Snoop Dogg, Royksopp), bawi się konwencjami (dancehall, power ballada), ale przede wszystkim proponuje wybuchowe połączenie swojego charakterystycznego wokalu i elektronicznych, tanecznych bitów, orbitujących niekiedy wokół Uniejowa czy innych Manieczek.

4. Broken Bells "Broken Bells"
Mongrel heart
Chociaż Broken Bells nie grają tak samo, jak Mystery Jets, to na dobrą sprawę mógłbym w tym miejscu wkleić identyczny komentarz, jak w przypadku autorów "Serotonin". Bo ani jedni, ani drudzy nie są muzycznymi rewolucjonistami, ale i tak słucha się ich bardzo przyjemnie.
W tym przypadku mamy do czynienia z nieco archaicznym i bardzo "brytyjskim" brzmieniem. Lekko melancholijne, gitarowe kompozycje wsparte oldschoolowym klawiszowym tłem. Do tego przyjemny wokal i sporo przebojowości. I - tak jak w przypadku "Serotonin" - więcej od dobrej płyty nie wymagam.

3. Ariel Pink "Before Today"

Fright night (Nevermore)
Czytając kolejne recenzje, dochodzę do wniosku, że dziennikarze muzyczni to ludzie o wyjątkowo słabej psychice.Średnio co trzecia opisywana przez nich płyta zyskuje miano wydawnictwa dekady, redefiniuje gatunek, a przynajmniej wyznacza nowe ścieżki, gdziekolwiek by one nie wiodły. Słowem, każda następna premiera jest dla takiego recenzenta niemałym szokiem.
Jakkolwiek staram się być wyważonym w swoich opiniach, tak pierwsze spotkanie z muzyką Ariela Rosenberga było dla mnie nielada zaskoczeniem. Oto odkryłem, że gdzieś za Oceanem jest gość, nagrywający w domowych warunkach refreny, których nie powstydziłyby się największe gwiazdy pop.
Wtedy było już wiadomo, że Ariel pracuje nad pierwszą w pełni profesjonalną płytą.
Pewnie nie tylko ja miałem obawy, że studio nagraniowe zamiast własnej sypialni i realizator zamiast przycisku [rec] na kaseciaku, zabiją uniknalny klimat twórczości artysty.
Na szczęście tak się nie stało.
Nie ma tu co prawda słynnych beatboxów robionych pachami i partii instrumentów nagrywanych kolejno na rwące się tasmy magnetofonowe, ale nadal jest ogromna moc kompozytorska + rozmyte gitary i dużo pogłosu na wokalu.
"Before Today" polecam wszystkim, którzy twierdzą, że nic w muzyce ich już nie zaskoczy.

2. El Guincho "Pop Negro" 
Danza invinto
To wyjątkowo "wakacyjna" płyta. Szkoda, że ukazała się dopiero w połowie września, bo inaczej na pewno byłaby obowiązkowym bagażem w niejednym plecaku.
To nie jedyny jej atut. "Czarny Pop" łączy to, co najlepsze w szeroko rozumianej muzyce śródziemnomorskiej z bogactwem aranżacyjnym, jakie daje szeroko rozumiana elektronika.
Nadużycie "szerokiego rozumienia" jest tu jak najbardziej na miejscu, bo "Pop Negro" jest niesamowicie różnorodny stylistycznie. A przy tym lekki i melodyjny.

1. Muchy "Notoryczni Debiutanci" 
Przyzwoitość
Muchy pojawiły się już w poprzednim notowaniu, także zajmując czołową lokatę, więc będzie zwięźle, żeby się nie powtarzać.
Część fanów pokręciła nosem, słysząc na "Debiutantach" mniej przesteru, a więcej klawisza i czystego śpiewu. Ja z kolei byłem w ciężkim szoku, słysząc singlowe "Przesilenie", brzmiące jak odkopany z archiwum rarytas od Lady Pank.
I tak indie-garażowa kapela (mniejsza o szufladki) wydała rewelacyjną rockową płytę, pełną ładnych melodii.
Jednocześnie to, że panowie skręcili "gain" na piecykach, nie obcięło materiałowi pazura. W zamian Muchy proponują taneczny wręcz bit i sporo smaczków oraz niespodzianek kompozycyjno-aranżacyjnych.
Fajne jest wiedzieć, że rodzimy rock'n'roll nadal ma się dobrze.

Niedługo kolejna część podsumowania roku 2010!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz